Wczoraj w
Grabownicy hucznie obchodzono 630-lecie wsi (co prawda rocznica wypada w październiku, ale pewnie to nie koniec obchodów). Występy, konkursy, festyn do późnej nocy… Wspaniała zabawa, na której nie byłem. Rano musiałem wyskoczyć do Sanoka, a od południa kosiłem trawę, podlewałem, myłem, trzepałem, zamiatałem, sprzątałem i segregowałem śmieci... Oczywiście nie zrobiłem wszystkiego, co zaplanowałem, choć jeszcze o północy próbowałem zachęcić Sunię, aby łaskawie weszła do domu… Dałem sobie w końcu spokój — znowu postanowiła spędzić noc na zewnątrz.
Dlaczego tak fajnie spędziłem sobotę? Ola wyjechała do koleżanki do
Niemiec, więc zostałem sam na gospodarstwie.
Ponieważ w ubiegłym tygodniu złamałem sztychówkę, byłem w
Zielonej Oazie i kupiłem nową, całkiem zgrabną za 16,50 zł, a przy okazji nowy sekator, który bardzo się przydał do przycięcia derenia, który zbyt przysłaniał krzak róży.
Zapewne niektórych ciekawi, co dalej z moim kolanem. Zakończyłem zabiegi i myślę, że dobrze mi zrobiły. Niestety dokładnie w tydzień po zakończeniu rehabilitacji, zaczęło mnie boleć… drugie kolano — lewe, a czasami miałem wrażenie, że bolą oba. Po prostu odlot… Tym razem nie czekałem na taki ból, którego nie będę mógł znieść i od razu poszedłem do lekarza, którego nie zastałem:
Nie, pani doktor już dziś nie będzie. Świetnie. Następnego dnia pokuśtykałem jakoś do pracy i zaraz po powrocie do domu znowu uderzyłem do przychodni. Znowu źle trafiłem — akurat był to dzień szczepień i badań dzieci. Poczekalnia była pełna rodziców z płaczącymi dziećmi, a wśród nich kręciła się spora grupa osób, które czekały na odebranie recept. Byłem jedyną osobą, która chciała uzyskać pomoc… W ogólnym zamieszaniu zdołałem się jakoś zarejestrować i pół godziny po oficjalnym zakończeniu pracy przychodni zostałem przyjęty. Mam dwa nowe leki (żel i zawiesinę o smaku tynku) — zobaczymy, co będzie dalej…